piątek, 1 sierpnia 2014

Chomiki, wszędzie tylko chomiki - gdzie znajdę człowieka?

Wobec faszyzmu bycia trybikiem jestem bezradny. Nienawidzę bezradności, prawie tak bardzo jak nienawidzę opresji. Bezradność nie zamyka się tylko w pojęciu opresji, chciałbym to mocno zaznaczyć. We freudowsko-niżyńskim świecie, gdzie szaleństwo ma tylko anatomiczne wyjaśnienie chciałbym krzykiem domagać się wolności. Nieograniczonej i nieokreślonej. Skok ponad kandelabrem małego pokoju z pająkami jest właśnie beznadziejną próbą nadania nieistniejących, dodanych wartości prozaicznej walce o światło, chleb - ten chleb, na którego spodzie moja babcia zawsze robiła krzyż nożem. Krzyż przecież tak powiązany ze śmiercią i cierpieniem, tym codziennym. Cierpienie jednostek kumuluje się poprzez pokolenia - które, mimo że identyczne, to jednak tkwią w tej studni pokoleń. Forma się krystalizuje, nie ma odwrotu. Tylko tragedia, śmierć, zniszczenie na końcu tej drogi, jaką strategię byśmy nie obrali. Uciekam przed taką syntezą, która zakłamuje rzeczywistość, czymkolwiek by nie była. Kiedyś myślałem, że szczęście jest tylko obłudą, stanem hormonalnym, wierzyłem w schopenhauerowski determinizm, chciałem zaprzeczyć boskiej iskrze. Ale mam duszę, duszę tak nieprzystawalną do fizycznego świata, że  tylko po cichu płaczę nad wszystkimi, sobą, chociaż ja, my, jesteśmy jednością.

A gdybym wstyd miał to bym zapłakał.... Nie, wcale nie - w moim małym wyobrażeniu jestem sobiepan.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Dorosłość

Dudni we mnie złość, czuję się niedoceniony. Czuję się niewykorzystany. Nieprzydatny. Lecz moje uczucia pielęgnuję, a przede wszystkim eksponuję przed sobą tylko po żeby móc pisać, inaczej nie potrafię. Strasznie zawodzę się na tym życiu, chciałbym ze złości napisać, że nic do stracenia. Trochę to prawda. Zaczynam sę godzić ze śmiertelnością człowieka. Nie zrobię wszystkiego, co bym chciał, nigdy niczego nie napiszę. Więc i to wyrzucanie z siebie emocji powinienem zakończyć. Nie zmienię świata, nie ma barykad, na których byłoby warto ginąć ani idei, która nie byłaby zmanipulowana. Nie ma nic, nie ma mnie, absolut jest milczeniem w pustce.

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Garum

Smród życia. Natury. Świata.
Więc może faktycznie dobrze jest się tarzać w rybich fermentujących wnętrznościach.
Co jest zdrożnego w zapachu moczu, fekalii? Dlaczego nas tak od niego odrzuca. Już samo słowo fetor niprzyjemnie brzmi w moich ustach.
Więc skąd tę sądy wartościujące, z instynktu jedynie?
Jeśli tak to przecież bezrefleksyjnie używamy zmysłu. Nie pierwszego przecież.
Czyli co? Czyli działam w większości odruchowo, odpowiadając na napotkane bodźce.
Czyli od żrącej ziemię dżdżownicy różni mnie tylko jakość bodźców i odpowiedzi na ich konfigurację.
A co z tą boską iskrą, którą ciągle w sobie czuję? Jak ją wytłumaczyć w świecie zniewolonym imperatywem przetrwania - ogólnie pojętego, nawet nie jednostkowego przecież.
A czy współczucie to nie jest instynkt konieczny do tworzenia społeczności?
A czy ta iskra jest do czegoś potrzebna - jest do nadania pozornego sensu tego życia.
Czy ewolucyjnie można wytworzyć uczucie istnienia absolutu? Można w ten sposób przecież uzasadnić miłość. I jaka może być korzyść dla mnie z tego, że hipotetycznie podporządkowałem życie ładowi kosmosu.

poniedziałek, 24 marca 2014

Iluzja rzeczywistości

Dzień po czuję się zmęczony po prostu, a perspektywa przeżycia kilku godzin w bezsensie pracy po prostu zniechęca. Nie sprawia mi to radości, nie chcę tak żyć. Coraz mocniej się przekonuję, że jednak nie jestem pracownikiem i powinienem spróbować być przedsiębiorcą. Ale zniechęca też opór materii, wrogość świata. Jestem zmęczony tym, że na tak niewiele spraw mam bezpośredni wpływ i w tej nierównej grze mam walczyć o status społeczny. Jest on oczywiście dla mnie ważny, ale jest tak napompowany przez reklamę, konsumenckie wartości w ogóle, że nie może być sprecyzowanym celem samym w sobie. A wszystko inne albo zieje bezsensem albo skazuje na rezygnację z tego statusu. Pułapka bez wyjścia, pułapka bezsensu, trzeba być naprawdę głupim żeby jej nie zauważać. I wydaje mi się, że większość ludzi żyje w tym dwójmyśleniu, że niby wiedzą, że ich działania nie są nacechowane jakąkolwiek celowością, ale jednak wmawiają sobie codziennie rano, że właśnie tak jest i z tego kłamstwa czerpią energię. Po prostu bez tego kłamstwa nie sposób funkcjonować, tak jak funkcjonują, jak ja funkcjonuję. Też staram się sobie wmówić to kłamstwo, ale ono wcale mnie nie zadowala.
Stąd ten cały smutek co rano, że tkwię tu jak niewolnik, a nie wolny człowiek, który wybiera miejsce. Niby mam ten wybór, ale tak ograniczony jak przy urnie. Żaden.

niedziela, 17 marca 2013

Dzisiaj krk

Więc dzisiaj w Krakowie. Nowe miejsce, nowe twarze, nowe wzorce zachowań. Dalej tyję w doświadczenia. Ze spokojną obojętnością patrzę na jutro, jakoś przecież będzie. Poruszam się w świecie symboli, znaków, uczę się ich, chcę jak najlepiej odczytywać zaszyfrowane treści, coraz lepiej grać w grę. Ta mnie bawi, posiada nieskończoną prawie ilość wątków do zgłębienia i każdy przynosi lepsze zrozumienie całości. I przede wszystkim nigdy się nie kończy. Chciałbym dorzucić swoją cegiełkę, stworzyć swój kod, swoją symbolikę, zainspirować nią kogoś do dalszego przetwarzania. Właśnie przetwarzanie mnie najbardziej interesuje. Dlatego tylu winylowych popisów słucham. Często mnie przeraża prognozowanie gdzie idziemy jako ludzie. Wyszukuję tendencje, mody, aspiracje. Przelatuję po łebkach przez zagadnienia, żeby jak najlepiej ogarnąć, z jak najdalszej perspektywy oglądać fraktal rzeczywistości. Czy warto, czy to dokądś prowadzi i, co najistotniejsze, czy nie jestem zbyt tępy żeby wznieść się choć na kilka centymetrów? Nie wyjdę poza moje subiektywne oceny, więc na żadne z tych pytań nie potrafię i nigdy nie będę potrafił odpowiedzieć. To właśnie jest ten okrutny żart boga (czy istnienia, czy dualizmu, dychotomii, jak zwał - nieistotne). Kiedy gdzieś w środku tli się iskra, co odpocząć spokojnie nie pozwala - moje ambicje, nieprzystawalność, chęć doświadczenia transcendencji lub chociaż czegoś większego niż to miałkie wszystko, co do tej pory poznałem. I iskra ta męczy, wykręca, psuje każdą chwilę, zaburza pewność siebie, przepotwarza mnie w coś strasznego, ponad moje siły. Pewnie zwariowałbym, oderwał od rzeczywistości, gdyby nie to zwierzę, które się przeciw tej iskrze cały czas buntuje. Mówi mi, że nie ma sił na to, ani ochoty, ani możliwości. Lecz gdybym zwariował - zanurzyłbym się w szczęściu mojego obłędu, a tak muszę tkwić pomiędzy z wciąż kwaśną miną. To obrzydza - a to przeraża, więc idę środkiem, cienką ścieżynką, chwiejny, rozedrgany, skłonny do smutku i autodestrukcji.

wtorek, 26 lutego 2013

fekalia!

Te wszystkie litery, tyle już lat, o kant dupy.
Pustym leniem jestem i niczym tego nie zmienię.
Więc gówno.

niedziela, 24 lutego 2013

Mydlane popołudnie

 W ciągłej zabawie dopatruję się rozwoju, większego zrozumienia świata, bo marzę o ciągłym progresie. Marzę o tym, żeby praca była przyjemnością - bo wiem, że może. Praca nad sobą, nad jakością własnych myśli, nad umiejętnością skupienia, logicznego rozumowania. A tak długimi przerwami nie-pisania strasznie się odzwyczajam od tworzenia zgrabnych zdań, czuję blokadę i niemoc, a wręcz fizyczny ból z tyłu czaszki. Zmuszam mój otępiały, rozleniwiony mózg do tworzenia czegoś własnego, a nie operowania przygodnością bodźców. O, i to jest wniosek, który mnie mocniej przymusi do fabrykacji tych słów, nie można tworzyć fikcyjnych światów bez umiejętności, ciągłego rozciągania swojej wyobraźni. To muszę ćwiczyć, a po to poświęcam tyle czasu na badanie świata, by światy te zapełnić celowością, myślą przewodnią, ciekawą obserwacją. Żeby wzbudzić w ludziach zrozumienie i dystans, propagować dobro. I myślę, że to mój cel. Jedynym problemem jest: jak urządzić sobie życie do czasu, kiedy moje wnioski będą wystarczająco  klarowne, język wystarczająco żywy i giętki, forma przystępna. Mnóstwo widzę nieporadności w moich zdaniach, akapitach porwanych, poskładanych z (...)

Odkopuję, kaprawym okiem zimno oceniam dzieciaka, który to pisał. Ha! Jakże dobrze, że mogę być pobłażliwy wobec siebie. Wręcz budzę w sobie narcystyczną miłość. Och, światy wirują, impreza trwa. Poznaję ludzi - przepływam obok, walę z nimi lufę i już hyc gdzie indziej, już mnie nie ma. Palę szluga pod blokiem. Śpię gdzie popadnie, no zbyt dobrze to się nie prowadzę, przynajmniej jako facet nie zostanę surowo oceniony, że szmata. Nie, nie, facet to zajebiście, rżnij z bananem na mordzie. Więc korzystam z dobrodziejstw świata. << tak btw... dostałem wczoraj zegar. Grzecznie palę sobie lola w busie, a tu ktoś mi wręcza czasomierz - ogromny, ścienny. Co to za kraj, co to za miejsce?